piątek, 15 czerwca 2012
krzyżówka
kolejny dzień nie przynoszący nic z czego można by czerpać coś.
puste dachy, bez czarnych kotów, niebo bez gwiazd.
nic się nie zmienia, stoję w próżni.
już nawet nie wiem czy dalej stoję, czy jestem. bo może już nie jestem.
plącze się w zeznaniach na temat swojego ciała.
nic we mnie nie działa.
na serca dnie, jeśli serce mam, nie ma łez.
nie potrafię usiąść i płakać.
wyczyściłam się z tych łez, które powinny boleć jak grad w marcowe wieczory.
nie staniesz przede mną z otwartą dłonią.
nie podasz mi jej, nie będziesz miał czego łapać.
matka - ziemia, wydała na świat, kolejnego potomka ciemności i głuszy.
snującego sie bezszelestnie po krainie cienia.
nawet zemsta nie jest już tą zemstą co na początku. nie smakuje tak samo, nie ma powodu, dla którego warto byłoby zacząć igrać z ogniem.
czas mija bezpowrotnie, a może czasu już nie ma.
rzuciłeś we mnie słowem - kamieniem - jednak nie wbiłeś sie tak głęboko, że straciłam dech. nie masz się w co wbić, mnie już nie ma. ranisz mnie kolejny raz, jednak już nie czuję nic.
odczłowieczyłam się zupełnie. nie jest ani gorzej ani lepiej. słyszę tylko jak kamień uderza o kamień. wyczuwam tylko kości, patrząc w lustro nie widzę już twarzy. czy śmierć ma postać człowieka ? już nie jestem.
cały blichtr, cała autoironia i sztuczne kreowanie wspaniałej rzeczywistości, w której zdobywałam się na uśmiech, uśmiech nieszczęśliwego człowieka, odeszło w niepamięć. być może bezpowrotnie, bo i po co miało by wracać coś, czego nigdy nie było.
psychopatyczne umartwianie, nie sprawia już żadnego bólu. nic mnie nie zniszczy, nic nie niszczy, nie może jeśli stwierdzę, że mnie nie ma.
nawet nie żałuję. zgubiłam się gdzieś w czasoprzestrzeni, pomiędzy niebem a piekłem, jeśli uznam, że coś takiego w ogóle istnieje.
całe stosy pomarańczy już nie cieszą.
patrząc w źrenice niestrudzonego towarzysza mojej podróży po bezdrożach, przypominają mi o tym, że czas na sen. jeśli umiem jeszcze spać. chciałabym zamknąć powieki i przestać je otwierać. nic mnie tu nie trzyma, a może bardzo wiele. nie znam odpowiedzi. jednak jej brak też już nie boli.
kiedy sie miało tak wiele, a pozostała tylko fotografia, nie czuć już tego, że jest to bardzo mało. może wcale nie chodzi o wielkość dusz, tylko o malutką kropelkę ich połączeń. jeśli byłyby połączone chociaż przez chwilę.
mam prośbę do Twych ust malinowych, zanim zamkniesz nimi moje cierpienie, zapomnij, że coś istniało. zapomnij, że zaczął się świat, bo przecież to był koniec świata. tego świata. zanim motylek usiądzie na mych powiekach, nie nazywaj czegoś czego nie było. zacałuj moją pamięć. zduś wszystko czego nie chciałeś. nie wypowiadaj swojego imienia.
w całej komedii życia, jesteśmy bezbłędnymi aktorami w walce o swoje życie. nikogo jednak nie ma na widowni, nikt nie wstanie na koniec, nie będzie oklasków,a my sami spuścimy kurtynę na dół.
twoja dłoń taka sucha.
wszystko się skończyło, jeśli istniało i jeśli w ogóle było.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz