byłoby lepiej, gdybym nigdy nie przybrała postaci z krwi i kości.
gdybym dała Ci szansę na życie, na jakie zasługujesz.
byłoby łatwiej.
nie mam już siły.
nie wiem czy mam jeszcze jakiś wybór.
chyba już nie chce mieć.
Rozumiem Twój żal, niemal czuje twój ból ale pomóc nie umiem nam już.
Mojej serce to stal, moje usta to sól, dla nas dwojga świat kończy się tu.
Daj nam czas, może zadzwoń za rok.Zostaw klucz od drzwi.
Proszę żyj jakby nic się nie stało, bo naprawdę nie stało się nic.
Są chwile na łzy i są chwile na gniew, ale to nie jest żadna z tych chwil.
Nie zawinił tu nikt, że mijamy się wciąż tylko chyba nie warto tak żyć.
jestem sama.zawsze byłam.nie mam czym płakać.nie mam serca, choć wciąż boli mnie to że żyję, oddycham, pojawiam sie i znikam. nie mam siły.jestem w ciemności.
tusz spływa po policzku, rozmazana czerwona szminka. wchłonęły mnie demony przeszłości. jestem ślepcem, krążę we mgle. wyblakłe kontury. wciąż zawodzę, wciąż prosze o wybaczenie.wciąż się kajam. wciąż błagam. już nie chce. już nie mogę. prosze tylko o to, żeby się nie obudzić. wciąż jestem tchórzem. modlę się żebyś mnie zabrał już do siebie. błagam, uratuj mnie. duszę się sobą. rzygam swoim cierpieniem, już nie mogę. krew mi ścieka po palcach. taplam się w niej, jak we własnym gównie. mam koronę cierniową. jeszcze nie jestem spokojna.jeszcze nie posprzątałam, nie zamknęłam okien. choć to już niedługo będzie tylko kropką nad i.
_______________________________________
myślałam, że znalazłam towarzysza życia, doli i niedoli. pomyliłam się. to boli.choć nie mam czym płakać. to boli. serce rozpadło mi sie na tysiące kawałków szkła. jestem kłamcą. wszystko zniszczyłam. zniszczyłam siebie.miłość po grób.wieczna nieszczęśliwa. zrywam Twoje zdjęcie ze ściany. płaczę. nie mogę spać. boli mnie ciało. nie chce być.
poniedziałek, 26 listopada 2012
żwir,muchomor,kamienie
w smutek opakowana stoję w ciszy po kolana ej czy ktoś słyszy mnie ej tu jestem na dnie w smutek opakowana leżę zakneblowana ej czy ktoś widzi mnie ej tu jestem a dnie
tłukę głową o ścianę i tłuc nie przestanę ej czy ktoś wie jak tu jest na samym dnie
ej czy ktoś wie
jak tu jest na samym dnie
a każdego dnia
siedemnastu z nas
z parapetu okna skoczy
zatrzaskując oczy
_________________________________________________ nie spędzimy tych świąt razem
jak tu jest na samym dnie
a każdego dnia
siedemnastu z nas
z parapetu okna skoczy
zatrzaskując oczy
_________________________________________________ nie spędzimy tych świąt razem
środa, 21 listopada 2012
blood, tears & gold
It's twenty seconds since I left you.
And I remember why I never looked back.
I've got no reason to forgive you.
I see it in your eyes,
The suffering, it hides the blue.
But I know,
That it's never going to hide the truth.
Love goes cold,
Blood, tears and gold
Won't make it any better
I never let you down baby, baby.
And it won't get any better.
Blood, tears and gold.
Look into my eyes,
There's really nothing left to lose.
But now I know,
That I'm never coming back to you.
So won't you save this conversation
And find a better time?
Don't you ever understand
That if it hurts I'll do whatever I can?
And if it's set in motion
I'll watch it all pass by.
And leave the rest unspoken
I'll never change my mind.
Leave it unspoken, leave it unspoken,
So just let me go
I won't change my mind.
I'd rather be lonely
Than be by your side.
and nothing you say
Could save us this time.
I'd rather be lonely.
The loverless nights, they seem so long
I know that I'll hold you someday.
But till you come back where you belong
It's just another lonely Sunday.
And I remember why I never looked back.
I've got no reason to forgive you.
I see it in your eyes,
The suffering, it hides the blue.
But I know,
That it's never going to hide the truth.
Love goes cold,
Blood, tears and gold
Won't make it any better
I never let you down baby, baby.
And it won't get any better.
Blood, tears and gold.
Look into my eyes,
There's really nothing left to lose.
But now I know,
That I'm never coming back to you.
So won't you save this conversation
And find a better time?
Don't you ever understand
That if it hurts I'll do whatever I can?
And if it's set in motion
I'll watch it all pass by.
And leave the rest unspoken
I'll never change my mind.
Leave it unspoken, leave it unspoken,
So just let me go
I won't change my mind.
I'd rather be lonely
Than be by your side.
and nothing you say
Could save us this time.
I'd rather be lonely.
The loverless nights, they seem so long
I know that I'll hold you someday.
But till you come back where you belong
It's just another lonely Sunday.
wtorek, 20 listopada 2012
kim jesteś, jeśli jeszcze jesteś?
historia zatoczyła koło. kolejny rok, kolejny dzień, kolejna minuta,sekunda...wciąż od nowa tracę, wciąż tracę to w co tak ciężko było mi uwierzyć. każdy moment życia uczy mnie pokory. dobroci serca. świeżości duszy. dalej nie znam odpowiedzi na codziennie pytanie dlaczego? za co? jak? jak to się stało, że oślepłam wybierając Ciebie. dlaczego ponownie stwierdziłam, że w tym przypadku będzie inaczej. za co tak bardzo muszę odpracowywać swoje życie. właściwie po co. po co za każdym razem wkładać rękę w gnój tych samych wydarzeń, zbieżności, nie-emocji, tylko złudnego przeświadczenia że to wszystko w słusznej sprawie. kilka miesięcy, zaspałabym na przebudzenie, załkałabym do pustych ścian, nie wytrzymałabym tego bólu, który sprawiał tyle razy zamrożenie serca na długo. kilka miesięcy temu najchętniej wrzuciłabym Cię jak igłę do morza, przekłuła ci serce w czasie deszczu.żeby poczuć zarówno wybawienie, odkupienie, oczyszczenie, zemstę, nienawiść czy miłość. kilka miesięcy temu... a teraz patrzę Ci się w oczy, nie myślę nic, nie czuje nic, nie jestem już, Ty też już nie. zdałam sobie sprawę, że chyba Cię oszukałam. stworzyłam swój przebiegle różowy w świat, w którym odgrywałeś jedną z głównych ról, nie bacząc na głosy rozsądku. nie bałam się, choć może po prostu nie czułam strachu, idealne zastosowanie emocjonalnych środków przeciwbólowych. całkiem możliwe, że nie chciałam czuć, całkiem możliwe że wykorzystałam Cię, aby zbudować swoją nową lepszą tożsamość. jednak pomimo, że pomogłeś, jednocześnie zniszczyłeś. jednocześnie podważyłeś dotychczasowe fundamenty wiary. uwierz, starałam się zniweczyć misterne plany beznadziei. starałam się odciągnąć uwagę swojej życiowej tragedii od tego co wydawało mi się wyjątkowe w nas 'razem'. być może niepotrzebnie. być może błędem było osaczenie Cię moim życiem, moją historią, wypracowanie pewnego rodzaju zależności bez zbędnych pytań. być może my byliśmy błędem.
nie widzę, już światełka w tunelu. nie jest ciemno nawet, wtedy cokolwiek się czuję. widzi. słyszy. gdzieś biegnie. jestem ogarnięta szarością dnia, nieokreśloną próżnią. już się nie boję. nie czuję lęku. jest mi trochę żal. nie wiem jak zmierzyć smutek, którego stałeś się przyczyną/skutkiem/niedopowiedzeniem/bohaterem. każdy z nas grał kogoś, kim do końca nie był, może być nie chciał. nie czuję złości. obdarłeś mnie z grubej skóry. pociąłeś na kawałki moje serce, mój umysł, moją duszę. wszystko pękło, choć nie ma drogi ucieczki. kumulacja sekund rozrywa mnie w środku, wznosi się i upada. nie czuje już nic. tego bałam się naprawdę. brak łez, przeraża mnie najbardziej. nie wypowiedziane miłości, zdrady, upadki, przegrane, wolności, słowa siedzą w Tobie, niszcząc wszystko to co jeszcze potrafi trzymać mnie przy życiu. już sie nie boję, jednak zagubiłam się w tunelu między-przestrzennym, bo dobrze wiem, że nie jesteś zmyśloną postacią z domu nad słodkim jeziorem, a żywym, zbyt realnym człowiekiem.
wbiłeś mi głęboko nie-wiarę w ludzi. spaliłeś kolejny most, choć jeszcze nie wiem czy to ten most zbyt daleko od duszy mojej i serca. wiem, że nie przekroczę rubikonu, bo już nie umiem chodzić po wodzie. czuję się jak zerwana nitka, przecięta na pół znów pusta kartka, czy zwiędłe magnolie w japońskim ogrodzie dumy i chwały. starania i próby na marne. zbyt dużo błędów po mojej stronie. całkiem możliwe, że to ja zniszczyłam to wszystko. jednak w tym momencie stoimy po dwóch różnych stronach w kalejdoskopie marzeń, wspólnych podróży w nieznane i to znane. jesteś moim lękiem. jesteś czysty jak zła, choć na Twoim szkle ciała widnieje więcej rys niż na początku.
ciepło zimno, i nie mogę się zdecydować.przed Tobą miałam się rozbierać, zrzucać zmięte brudne myśli. miałam przed Tobą umierać, otwierać chore serce bez znieczulenia.chciałam się rozklejać, wcierać ciepłe lekkie wspomnienia. nie w Tobie jest wciąż tylko nadzieja. choć miała być. łatwiej by było, gdyby moją głowę trzymały w sznurach zamieć, czarne czarne chmury, deszcz i grad,a jednak sucho, pod baobabem ukrywam swój żal, otulam się lepkim zapachem trawy o poranku, naznaczonej łapą dzikich kotów. miały być lata tłuste i gorące,ale też nie klejące się wcale, poprzecinane deszczem i te pozalepiane żalem. mieliśmy dać radę, na zawsze razem.nie daliśmy rady, nie jesteśmy razem, może nie warto było zaczynać, by kończyć. może lepsze było życie w niewiedzy i w słodkim przeświadczeniu o przypadkowości losu. dziś nie wybaczam, choć jutra może już nie być. może jutra nigdy nie było, a my zatrzymaliśmy się na starcie, tworząc projekcje wspólnej przyszłości. nie wiem. trochę mi żal. możliwe, że bardzo, ale wolę zostawić pudełko z Twoim imieniem na grobie swoich uścisków z lękami o wczoraj.
ludzie duszą się przypadkiem. mimowolnie. jeśli można powiedzieć że przypadek istnieje, a nie jest to tylko górnolotna chwila objawienia naszego umysłu.
nie widzę, już światełka w tunelu. nie jest ciemno nawet, wtedy cokolwiek się czuję. widzi. słyszy. gdzieś biegnie. jestem ogarnięta szarością dnia, nieokreśloną próżnią. już się nie boję. nie czuję lęku. jest mi trochę żal. nie wiem jak zmierzyć smutek, którego stałeś się przyczyną/skutkiem/niedopowiedzeniem/bohaterem. każdy z nas grał kogoś, kim do końca nie był, może być nie chciał. nie czuję złości. obdarłeś mnie z grubej skóry. pociąłeś na kawałki moje serce, mój umysł, moją duszę. wszystko pękło, choć nie ma drogi ucieczki. kumulacja sekund rozrywa mnie w środku, wznosi się i upada. nie czuje już nic. tego bałam się naprawdę. brak łez, przeraża mnie najbardziej. nie wypowiedziane miłości, zdrady, upadki, przegrane, wolności, słowa siedzą w Tobie, niszcząc wszystko to co jeszcze potrafi trzymać mnie przy życiu. już sie nie boję, jednak zagubiłam się w tunelu między-przestrzennym, bo dobrze wiem, że nie jesteś zmyśloną postacią z domu nad słodkim jeziorem, a żywym, zbyt realnym człowiekiem.
wbiłeś mi głęboko nie-wiarę w ludzi. spaliłeś kolejny most, choć jeszcze nie wiem czy to ten most zbyt daleko od duszy mojej i serca. wiem, że nie przekroczę rubikonu, bo już nie umiem chodzić po wodzie. czuję się jak zerwana nitka, przecięta na pół znów pusta kartka, czy zwiędłe magnolie w japońskim ogrodzie dumy i chwały. starania i próby na marne. zbyt dużo błędów po mojej stronie. całkiem możliwe, że to ja zniszczyłam to wszystko. jednak w tym momencie stoimy po dwóch różnych stronach w kalejdoskopie marzeń, wspólnych podróży w nieznane i to znane. jesteś moim lękiem. jesteś czysty jak zła, choć na Twoim szkle ciała widnieje więcej rys niż na początku.
ciepło zimno, i nie mogę się zdecydować.przed Tobą miałam się rozbierać, zrzucać zmięte brudne myśli. miałam przed Tobą umierać, otwierać chore serce bez znieczulenia.chciałam się rozklejać, wcierać ciepłe lekkie wspomnienia. nie w Tobie jest wciąż tylko nadzieja. choć miała być. łatwiej by było, gdyby moją głowę trzymały w sznurach zamieć, czarne czarne chmury, deszcz i grad,a jednak sucho, pod baobabem ukrywam swój żal, otulam się lepkim zapachem trawy o poranku, naznaczonej łapą dzikich kotów. miały być lata tłuste i gorące,ale też nie klejące się wcale, poprzecinane deszczem i te pozalepiane żalem. mieliśmy dać radę, na zawsze razem.nie daliśmy rady, nie jesteśmy razem, może nie warto było zaczynać, by kończyć. może lepsze było życie w niewiedzy i w słodkim przeświadczeniu o przypadkowości losu. dziś nie wybaczam, choć jutra może już nie być. może jutra nigdy nie było, a my zatrzymaliśmy się na starcie, tworząc projekcje wspólnej przyszłości. nie wiem. trochę mi żal. możliwe, że bardzo, ale wolę zostawić pudełko z Twoim imieniem na grobie swoich uścisków z lękami o wczoraj.
ludzie duszą się przypadkiem. mimowolnie. jeśli można powiedzieć że przypadek istnieje, a nie jest to tylko górnolotna chwila objawienia naszego umysłu.
piątek, 16 listopada 2012
nie wiem
domino.
spadł pierwszy mur a zanim rozpadają się kolejne.
cierpienie nie uszlachetnia.
palę jednego po drugim, ręce trzęsą się niemiłosiernie, zmęczenie osiadło mi na powiekach, wciąż myśle co dalej, krew z nosa, nic zero pustka.
chciałam za dobrze. za dobrze dla kogoś nie dla siebie.mam za swoje
zastanawiam się czy to nie przez geny, wciąż trafiam na ludzi, którzy wykorzystują wszystko co jeszcze we mnie nie zgasło. zabierają ostatnią wiarę w ludzi. zabierają ostatni promyk nadziei na poprawę. nie mam nic. puste oczy. powoli osuwam się w nicość.boli mnie to, że znów zawiodłam. fakt, że na podłożu 'udowodnie, że umiem', okazało się że nic nie umiem. tylko przegrywać. być może powinnam stwierdzić, że już przegrałam swoje życie.to boli.choć nie, bardziej zawstydza, żenuje, unicestwia.
ciągle uciekam, choć tylko przed sobą.
kot w pustym mieszkaniu. za nikim nie czułam tej tęsknoty, tego żalu z osamotnienia. współistniejemy w swojej autonomii.
szkoda, że nawet Ty nie jesteś już taki jak na początku, a ja nie mam siły, wciąż obiecywać sobie, że będzie lepiej. jestem przegranym, wolę odejść. story end.
spadł pierwszy mur a zanim rozpadają się kolejne.
cierpienie nie uszlachetnia.
palę jednego po drugim, ręce trzęsą się niemiłosiernie, zmęczenie osiadło mi na powiekach, wciąż myśle co dalej, krew z nosa, nic zero pustka.
chciałam za dobrze. za dobrze dla kogoś nie dla siebie.mam za swoje
zastanawiam się czy to nie przez geny, wciąż trafiam na ludzi, którzy wykorzystują wszystko co jeszcze we mnie nie zgasło. zabierają ostatnią wiarę w ludzi. zabierają ostatni promyk nadziei na poprawę. nie mam nic. puste oczy. powoli osuwam się w nicość.boli mnie to, że znów zawiodłam. fakt, że na podłożu 'udowodnie, że umiem', okazało się że nic nie umiem. tylko przegrywać. być może powinnam stwierdzić, że już przegrałam swoje życie.to boli.choć nie, bardziej zawstydza, żenuje, unicestwia.
ciągle uciekam, choć tylko przed sobą.
kot w pustym mieszkaniu. za nikim nie czułam tej tęsknoty, tego żalu z osamotnienia. współistniejemy w swojej autonomii.
szkoda, że nawet Ty nie jesteś już taki jak na początku, a ja nie mam siły, wciąż obiecywać sobie, że będzie lepiej. jestem przegranym, wolę odejść. story end.
sobota, 10 listopada 2012
listopad
dopada mnie melancholia. ta sama beznadziejna pustka, od której uciekam od kilkunastu lat. nie wiem co się dzieje. chociaż wiem. wciąż to samo. od nowa, wciąż od nowa. cierpię niezmiennie, choć nie czuje w sobie tego cierpienia i bólu. od bardzo dawna nie powiedziałam, że chce wrócić do domu...tego domu, z którego zawsze chciałam uciec. mój świat się wali, wciąż upadam. podnoszę się i znów upadam. boli mnie dusza. nie widzę światła.
jest 01.40 jem zupę, którą ugotowałam 4 godziny temu.
przeszywa mnie dźwięk karetki na sygnale za oknem.
kot myje łapy po raz x dzisiejszego/wczorajszego dnia.
zapalam papierosa x, jakby miało mnie to uwolnić od życia.
nic się nie dzieje...
codziennie słyszę, że powinnam coś zrobić dla siebie. nie umiem. nie chce. nie walcze. nie chce. zgubiłam się dawno temu, ciągle dążąc do niemożliwego. tracę każdą chwilę swojego życia, jeśli to jest życie. jedyną radością jest futerko na łapach, jedynym odczuciem odpowiedzialności. nie wiem dlaczego mam szczęście trafiać na ludzi, którzy dokładają swoją cegłę w niszczeniu mnie. moje marzenia nie istnieją, zakopałam je razem z Tobą. wiem, że wciąż tęsknie, wciąż Cię czuje, widzę ostatnie pożegnanie, widzę Ciebie w lustrze. listopadowa udręka już od początku bo nikt i nic nie zwróci mi Ciebie. możliwe że jutro obudzę się i nie będe pamiętać, że żyje we mnie tęsknota. możliwe, że już się nie obudzę. wstyd mi,że coraz więcej ludzi, widzi moje łzy. nie wiem po co maluje paznokcie na 10 różnych kolorów, jeśli i tak nikt tego nie zauważy. już się nie boję, nie boję się od dawna. a jednak ludzie wciąż mnie bolą. tak mocno wbijają szpilki w nieżywe już serce.gasną światła. chce wyjechać jak najdalej, chce zniknąć, ale wiem, że nie mogę zostawić niezakończonych spraw, futerka na 4 łapkach, kilku ludzi, którzy są bliscy a tak dalecy.
błagam. wskrześ mnie. zniszcz. uratuj. nie wiem.
jest 01.40 jem zupę, którą ugotowałam 4 godziny temu.
przeszywa mnie dźwięk karetki na sygnale za oknem.
kot myje łapy po raz x dzisiejszego/wczorajszego dnia.
zapalam papierosa x, jakby miało mnie to uwolnić od życia.
codziennie słyszę, że powinnam coś zrobić dla siebie. nie umiem. nie chce. nie walcze. nie chce. zgubiłam się dawno temu, ciągle dążąc do niemożliwego. tracę każdą chwilę swojego życia, jeśli to jest życie. jedyną radością jest futerko na łapach, jedynym odczuciem odpowiedzialności. nie wiem dlaczego mam szczęście trafiać na ludzi, którzy dokładają swoją cegłę w niszczeniu mnie. moje marzenia nie istnieją, zakopałam je razem z Tobą. wiem, że wciąż tęsknie, wciąż Cię czuje, widzę ostatnie pożegnanie, widzę Ciebie w lustrze. listopadowa udręka już od początku bo nikt i nic nie zwróci mi Ciebie. możliwe że jutro obudzę się i nie będe pamiętać, że żyje we mnie tęsknota. możliwe, że już się nie obudzę. wstyd mi,że coraz więcej ludzi, widzi moje łzy. nie wiem po co maluje paznokcie na 10 różnych kolorów, jeśli i tak nikt tego nie zauważy. już się nie boję, nie boję się od dawna. a jednak ludzie wciąż mnie bolą. tak mocno wbijają szpilki w nieżywe już serce.gasną światła. chce wyjechać jak najdalej, chce zniknąć, ale wiem, że nie mogę zostawić niezakończonych spraw, futerka na 4 łapkach, kilku ludzi, którzy są bliscy a tak dalecy.
błagam. wskrześ mnie. zniszcz. uratuj. nie wiem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)