cicho sza.
boli mnie głowa, od nadmiernej ilości swoich myśli.
nie ma terapii. nie będzie, i jak na razie dziękuje za aktywność w tym temacie.
nie chce tego. nie było nigdy to wynikiem mojej świadomej decyzji.
ja chce być chora. oszukuje się, że nie chce.
ale podoba mi się to.
to straszne, wiem.
ale lubię to robić. to mnie pociąga. urzeka. napawa tym wszystkim, czego nie mam w świecie.
nie chce tego kończyć. chociaż wbijają mi do głowy codziennie, żebym coż zrobiła. żebym nie marnowała sobie życie. chce to robić.
to jak narkotyk, wciąga. mnie wciągnęło, na tyle mocno, że zatracam się w tym bardziej i bardziej. coraz więcej pozorów, coraz mniej prawdziwej mnie. choć, od dawna nie było jej wiele.
to niesamowite, jak bardzo jestem inna. jak mniej szczęśliwa, z każdym dniem, spędzonym w tym mieście. z tymi ludźmi. ze sobą.
załamuje się na własne życzenie. choć szczerze, robię to celowo. robię to po to, aby mieć jakikolwiek pretekst, do bycia nieszczęśliwą.
nie chce dla siebie niczego. moje ktoś, nie istnieje.
nie będzie miało miejsca. tak, nie można mówić, że nigdy coś się nie zdarzy. ale ja nie chce. nie jestem w stanie naprawić swoich myśli.
choć to i tak niczego nie zmieni. od momentu, w którym Cię poznałam, zaczęłam wierzyć, że z tego wyjdę. coś pękło, na tyle szybko i mocno, że sama zaczęłam wierzyć, że wyjdę z tego gówna. zaufałam. po tym wszystkim, po tych wszystkich ludziach, zdarzeniach historiach, zaufałam.
zaskoczyłam siebie. tą pierwszą, jak i ta drugą.
tyle osób, mówiło, że powinnam dać sobie szansę. na normalność. na radość, i szczęście. tyle osób.
zatracałam się w tym. przełamywałam swoje zasady, konwenanse, swoje obawy przed tym wszystkim. naprawdę chciałam. naprawdę bardzo chciałam.
radością to było. momentami, chwilami. tym czego, nie da się opisać.
słowami, uczuciami, emocjami. no i co.
nic.
sama zniszczyłam to wszystko. swoim dystansem. swoim biernym postępowaniem. tylko, kurwa, ja się tak strasznie bałam. wstydziłam. nienawidzę się. bardzo. coraz bardziej.
to chyba najbardziej boli, że tyle osób, wmawiało, tłumaczyło, prosiło, chciało, wierzyło, udowadniało, że będzie dobrze. dla mnie. chciałam. myślałam.
zapisane mam wszystko w pamięci. w małych kawałkach. w niewielkich ilościach.
zostanie. będzie. choć teraz nie ma to znaczenia. było wszystkim.
i puk. i nic.
cisza.
tak po prostu. tak bez pomysłu.
sentymenty, mówisz.
nawet nie wiesz, ile masz racji.
jestem straszna. mam tego świadomość. ale nic nie chcę.
tracę świadomość. tracę uczucia.
coraz mniej, i coraz rzadziej zdarza mi się śmiać.
z resztą obrzydza mnie mój śmiech.
obrzydzam sama siebie.
choć wiem czemu tak jest. wszystko co robię prowadzi do coraz większej frustracji, zamglenia świadomości. nie mogę się cofnąć, i nawet tego nie chcę.
5 lat, a jakby od wczoraj. nawet nie pamiętam, kto podrzucił mi ten pomysł. musiał być bardzo chciwy. zagarniając mój umysł. zagarniając mnie. to tak jakbym podpisała cyrograf z diabłem. jakbym na wieczność stała się niewolnicą swojego umysłu. choć tak jest łatwiej. prościej. bezpieczniej. nie jest pięknie. pięknie byłoby z Tobą. i bezpieczniej, i mocniej.
i...
Ciebie nie ma. Nie ma i mnie. każdego dnia, ta świadomość coraz bardziej przybliża mnie do utraty świadomości, jednakże od dawna jej nie mam. omotana w ta całą chorobę, w to całe nieszczęśliwe życie, nie wiem, czego chciałeś.
jestem nikim.
i nie uwierzę, w Wasze słowa.
nie uwierzę, że widzicie we mnie kogoś.
może kiedyś byłam. teraz ciągniecie za sobą mój dawny obraz.
ten wygodny, łatwy i przejrzysty.
a ja jestem pustym ciałem, bez niczego. bez żadnego zaplecza. bez czegoś co można nazwać czymś. jestem dramatem, cierpieniem, i bezradnością.
jestem tym, bo chce tym być.
wtedy, dla Ciebie, chciałam się zmienić.
to nawet nie chodzi o głupią miłość, której pewnie i tak z Twojej strony nie było, tylko o Ciebie.
o kogoś takiego, kto był wszystkim. głupia ja.
teraz nie jestem w stanie kochać.
siebie, kogoś, nie wiem.
tylko dwie osoby kochałam. po swojemu, i na serio. Ciebie i ją.
moją kobietę. ona wystarcza mi w zupełności.
dlaczego nie jestem taka, jaką chciałbyś mnie widzieć.
i zgubiłam swój pierścionek.
nic nie ma sensu.
zero słońca. zero czasu. zero zer.
i nawet oni mnie nie cieszą.
błagam, nie mów że niszczę sobie życie.
umarłam.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz